środa, 25 grudnia 2013

Czołgi dla wszystkich

   Lepiej późno niż wcale...
   Jak obiecałem dziś kilka informacji dla miłośników militariów i to tych nieco cięższych. Pól godziny drogi na zachód od Poole, w Bovington jest muzeum czołgów. Dojazd dobry (samochodem), a dla niezmotoryzowanych pociąg i autobus bez problemu dowiezie na miejsce. Ceny biletów przystępne - dorośli 12,50Ł, dzieci 7,50Ł. Oczywiście są również bilety rodzinne i grupowe. A w środku...
   Ekspozycja obejmuje dwa duże budynki wystawowe. W pierwszym możemy obejrzeć... czołgi i wozy transportowe, i działa samobieżne, i wiele innych rzeczy. Możemy przejść drogą rekruta z pierwszej wojny światowej od punktu rekrutacyjnego do ostrzeliwanych okopów (od tego miejsca należy rozpocząć zwiedzanie - dalej trasa poprowadzi nas zgodnie z chronologią). Możemy zobaczyć (i poniekąd odczuć) to co czuli niemieccy żołnierze, gdy nadjeżdżały pierwsze w historii czołgi. Możemy zobaczyć część brytyjskiej bazy wojskowej w Afganistanie. Możemy też postrzelać na symulatorach z różnych karabinów. Ale przede wszystkim możemy obejrzeć bojowe monstra w całym przekroju historii broni pancernej.
  Poszczególne hale wystawowe łączą pojazdy z określonych okresów historycznych. W hali okresu pierwszej wojny zobaczymy przede wszystkim pierwsze brytyjskie czołgi. Na zdjęciu poniżej widać charakterystyczny kształt (na pierwszym palnie Mark V).


Można je obejrzeć również od wewnątrz, nie zazdroszczę obsadzie pojazdu - siedzieli wokół silnika.
   Hala ta łączy się z halą dotyczącą okresu międzywojennego. Mocarstwa zafascynowane nowa bronią poszukiwały kierunków rozwoju czołgów. Możemy zobaczyć takie monstra jak A1M1 Independent z 1922.


Z założenia 5-cio wieżowy pojazd miał być mocno uzbrojony i móc prowadzić ostrzał w wielu kierunkach jednoczenie. Rosjanie również prowadzili podobne prace nad wielowieżowymi czołgami ciężkimi. Jak mówi historia był to ślepy zaułek konstrukcyjny.
   Hala dotycząca okresu drugiej wojny światowej jest najobszerniejsza - był to okres największego rozkwitu broni pancernej. Już na wejściu wita zwiedzających jeden z najpotężniejszych czołgów tego okresu Panzerkampfwagen VI znany szerzej jako Tiger II.


Trudno wymieniać jakie pojazdy możemy tam obejrzeć. Poza czołgami są tam lekkie pojazdy zwiadowcze, działa pancerne, pojazdy produkowane w różnych krajach po obydwu stronach frontu. Ile ich jest - mnóstwo.


A to co widać wyżej to tylko kawałek tej hali.
   Obok mamy dwie hale dotyczące okresu powojennego i zimnej wojny. Możemy tam obejrzeć rozwój broni pancernej po obu stronach żelaznej kurtyny. Także w przekroju... tutaj akurat przekrój Centuriona Mark 3.


   W drugim budynku mamy praktycznie jedną halę, która prowadzi nas (niespodzianka ;-) przez historie czołgów. Do oglądania są tam pojazdy pancerne z całe przekroju produkcji, w tym najbardziej znane pojazdy drugiej wojny światowej takie jak niemiecka Pantera czy T-34/85 (na zdjęciu w tle).


   Historię kończą pojazdy taki jak brytyjski Challenger 2.


  Dla miłośników ciekawostek i osób będących jak to mówią "w temacie" mam zdjęcie czołgu Sherman Crab.


A można tam zobaczyć również inne dziwadła Hobarta.
   Poza halami wystawowymi muzeum posiada również arenę - obszar na którym organizowane są pokazy czołgów i innych pojazdów. Czasem można odbyć przejażdżkę transporterem. Do muzeum należą także wielkie  warsztaty i magazyny gdzie przechowuje się i remontuje kolejne pojazdy. Tak, remontuje, a nie "odmalowuje" - większość pojazdów muzeum jest na chodzie. Na arenie możemy spotkać Challengera, Tygrysa jak i pierwsze czołgi na świecie...

   Jak w większości muzeów oczywiście mamy sklep z pamiątkami i restaurację.

   Serdecznie polecam zwiedzanie tego muzeum nie tylko miłośnikom militariów (dla nich to prawie raj), ale również wszystkim turystom choć trochę zainteresowanych historią. Można poznać kompletna historię jednego gatunku broni, zobaczyć ogrom tych maszyn. Nie tylko zza barierki, można pomacać, niektóre obejrzeć od środka. Bieżące informacje można uzyskać ze strony internetowej muzeum, włącznie z krótkim przewodnikiem w formacie mp3.

  A to jeszcze nie wszystkie atrakcje dla fanów maszyn w południowej Anglii. Ale o tym potem.



poniedziałek, 30 września 2013

Co poza Londynem.

   No i... remont -urlop, urlop - remont... no i mamy małe zaległości. Ale też i nowe pomysły. Postaram się nadrobić moją absencję.
   Dziś słów kilka o Anglii. Ale nie będę pisał o Londynie tylko o południowo-wschodniej Anglii. Miałem okazje pojechać do Poole. Tym razem nie będzie o hotelach i lokalnych środkach transportu - miałem tam darmowe zakwaterowanie i transport. Poole, Bournemouth i kilka innych miejscowości tworzą nadmorską aglomerację (prawie pół miliona mieszkańców) - coś na kształt naszego Trójmiasta. Jedna miejscowość przechodzi płynnie w drugą. Zlokalizowane nad Kanałem La Manche stanowi doskonałą bazę do zwiedzania Dorset i okolicznych hrabstw. Samo miasto (miasta?) są piękne pełne zieleni. Niewiele jest wysokiej ścisłej zabudowy - tylko centrum (centra?). Większość to dzielnice willowe pełne małych domków, a czasem dużych rezydencji.
   Ponieważ urlop wypadł miedzy jednym remontem a drugim zwiedziłem tylko kilka miejsc i o tym poniżej.
   Bournemouth jest miastem turystycznym i uzdrowiskowym. W centrum (poza centrami handlowymi, hotelami i restauracjami) jest park i piękne molo. Najlepiej na molo udać się wieczorem, w blasku świateł podziwiać wybrzeże.

Atrakcją parku jest Bournemouth Eye - balon, z którego można podziwiać panoramę miasta. Można też rozegrać partię minigolfa.

Ale ja ostrzyłem sobie zęby na Wielkie atrakcje turystyczne regionu. Niecałą godzinę drogi od Poole leży Salisbury.
   Generalnie zwiedzając lubię podziwiać architekturę odwiedzanych miejsc. Przeczytałem "Filary ziemi" Folletta, obejrzałem serial (na szczęście w takiej kolejności) i będąc w tej części Anglii nie mogłem odmówić sobie zwiedzenia katedry w Salisbury, arcydzieła XIII wiecznego angielskiego gotyku.
   Już zbliżając się do katedry jesteśmy w ciut innym świecie.

Ciche uliczki i piękne domy prowadzą nas do w kierunku świątyni otoczonej zielonym skwerem/parkiem gdzie wita nas monumentalny widok katedry z najwyższą wieżą (sakralną) w Wielkiej Brytanii.

Budowę bazyliki rozpoczęto w 1220 roku. Co ciekawe budowa głównego budynku trwała tyko 38 lat. Bez programów do projektowania i sprzętu zmechanizowanego (dźwigów, ciężarówek betoniarek itp.). Bryła budynku jest praktycznie niezmieniona. Największe zmiany wprowadziła XVIII-to wieczna renowacja kościoła, podczas której osunięto część wewnętrznych przegród (osłaniających prezbiterium) co otworzyło wewnętrzną przestrzeń od wejścia frontowego przez nawę główną po kraniec prezbiterium.

To jest przestrzeń. Transept wygląda równie okazale. Piękne, surowe wnętrza, których główną ozdobą jest sama architektura. Gdzieniegdzie rozmieszczone są współczesne rzeźby.

Ozdobą są również detale choćby takie jak rzeźbione stalle w prezbiterium.


Jak w wielu kościołach-muzeach możemy obejrzeć makietę budowy katedry. Zawiera ona zadziwiająco wiele szczegółów, a przy okazji zainteresowani mogą poznać szczegóły konstrukcyjne i porównać makietę z rzeczywistością.

Turystom lubiącym robić oryginalne zdjęcia wiele radości sprawi fontanna/rzeźba umieszczona w nawie głównej. Misa w stylizowanym kształcie krzyża wypełniona wodą, która tworzy lustrzaną powierzchnię. Tak gładką, ze można robić np. takie fotki...

Do katedry przylega wirydarz, otaczającą go zdobione krużganki. Tamtędy prowadzi droga ze świątyni do ośmiokątnego kapitularza. Nietypowa, geometryczna bryła budynku, oryginalne zdobienia oraz eksponowany w nim jeden z czterech egzemplarzy Magna Carta (ugoda pomiędzy królem Janem i baronami z 1215 roku) sprawiają, że nie wolno robić tam zdjęć. Po prostu trzeba zobaczyć to na własne oczy.
   Natomiast z krużganków można podziwiać szczegóły architektoniczne katedry.

   Katedra nie wyczerpuje listy miejsc do obejrzenia w Salisbury. Historia miasta sięga epoki żelaza, pozostałości najstarszej osady (Old Sarum) można oglądać na obrzeżach miasta. A kilkanaście mil na północ leży tajemnicze Stonehenge. Ale to może następnym razem.
   A w następnym poście znajdzie się coś dla miłośników militariów i motoryzacji. Zapraszam.


środa, 10 lipca 2013

Co robić na Mazurach

   Tak, wiem, tytuł cokolwiek kontrowersyjny. Proszę wszystkich miłośników żagli wszelakich rodzajów o wyrozumiałość. Moja propozycja dotyczy turystów, którym przyjemność żeglowania jest przynajmniej chwilowo niedostępna. Proponuję odwiedzić naszego sąsiada. Wiele lokalnych (mazurskich) biur podróży oferuje dla turystów jednodniową wycieczkę na Litwę, najczęściej Wilno i Troki. Mając wolniejszy dzień (może pogoda nie sprzyja żeglowaniu lub słonecznym kąpielom) szczerze polecam taka wycieczkę. Koszt jednodniowej wycieczki do Trok i Wilna to ok. 90-120 złotych. Cena zależna jest od miejsca w którym wsiadamy, zazwyczaj autokar objeżdża kilka miejscowości, a kierując się ku granicy zabiera po drodze kolejnych uczestników.Dodatkowo potrzeba wymienić pieniądze. 1lit to ok. 1,25-1,30 złotego. Warto mieć ok. 50 litów na osobę. Uwaga dla osób kojarzących Litwę z dawnym Związkiem Radzieckim: to przeszłość. Obecnie Litwa jest krajem członkowskim UE i to widać na drogach i w miastach. Podróżuje się bezpiecznie.
   Zazwyczaj najpierw zwiedzamy Troki. Zbliżając się do zamku idziemy ulicą od lat zamieszkałą przez Karaimów. Lud pochodzenia bliskowschodniego sprowadzony na Litwę przez Wielkiego Kniazia Witolda w końcu XIV wieku.
Charakterystyczna zabudowa i kolorowe domki są typowe dla karaimskiej mniejszości. Przed lub po zwiedzaniu zamku warto w pobliskim barze spróbować kibinów - dużych pieczonych pierogów z nadzieniem z mięsa (najlepiej z baraniny) i warzyw (cena ok. 4-5 litów).
   Zamek w Troka położony jest na wyspie. Może nie jest tak monumentalny jak Malbork, ale widoki są jak z pocztówek. Robi wrażenie.
Na wyspę dostajemy się przez drewniany most, wyspę i znowu most. Przez bramę wchodzimy na przedzamcze gdzie mieści się kasa (cena ok. 15 litów), sale wystawowe i pamiątki. Popatrzmy na bramę wejściowa od środka.
Po przejściu przez olbrzymi dziedziniec przechodzimy na zamek centralny. Zbudowany z cegły czworobok z głębokim dziedzińcem. Nad całością góruje 33 metrowa wieża. Dziedziniec otoczony jest drewnianymi krużgankami stanowiącymi przejścia pomiędzy poszczególnymi komnatami.
Drewniane zewnętrzne schody pomiędzy piętrami zamku dobudowano dla wygody turystów. Pierwotnie istniała wyłącznie wąska klatka schodowa wewnątrz murów. Zamek centralny od przedzamcza oddzielony jest wyschnięta obecnie fosą.

   Kolejnym etapem zwiedzania jest Wilno, piękne miasto z polskimi tradycjami. Opisze tylko trzy miejsca, ale zwiedzać można długo i miejsc wartych obejrzenia jest wiele, wiele więcej. Dla wiekszości polaków ikoną Wilna jest Ostra Brama. Z zewnątrz, od zewnętrznej strony dawnych miejskich murów wygląda bardzo niepozornie. Po wewnętrznej stronie jest znany wielu widok.
 Brama miejska, a nad nią otwarte okna przez który widać obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej. Wejście znajduje się w budynku po lewej stronie. Muzeum Adama Mickiewicza, dzięki któremu Ostra Brama stała się ikoną Wilna możemy również w mieście odwiedzić, podobnie jak celę Konrada.
   Innym bardzo polskim miejscem jest cmentarz na Rossie. Przy wejściu, w zasadzie przed właściwym cmentarzem, znajduje się część wojskowa poświęcona poległym żołnierzom z okresu walk o niepodległość.
Wśród nich spoczywa również matka marszałka Piłsudskiego, oraz jego serce. Na samym cmentarzu swą drogę zakończyło wielu znanych Polaków i Litwinów, chociażby Joachim Lelewel czy ojciec i ojczym Juliusza Słowackiego. Cmentarz ten jest troszkę inny niż tradycyjne nekropolie, jest... swobodnie rozmieszczony na wzgórzach, alejki pną się i wija gdzieniegdzie przybierając linie proste.
est wiele pięknych pomników z przełomu XIX i XX wieku (także wcześniejszych). Za najpiękniejszy uważa się Czarnego Anioła (zwanego czasem Aniołem Śmierci), rzeźbę Leopolda Wasilkowskiego z 1903 roku zdobiącą grób Izy Salomonowiczówny.
   Wilno jest również miastem wielu pięknych świątyń nie tylko rzymskokatolickich. Jednak dla mnie najpiękniejszy jest kościół św. Piotra i Pawła na Antokolu. Z zewnątrz typowa barokowa świątynia, ale w środku...
piękne sztukaterie. Co dziwne prawie wyłącznie białe. Prawie całkowity brak złoceń i kolorów. Pojawiają się one tylko na obrazach, drodze krzyżowej, elementach zdobień sklepienia...
W nawach bocznych płaskorzeźby opowiadają historie biblijne i nie tylko. Dbałość o szczegóły, misterne wykonanie i plastyka światła i cienia białych sztukaterii jest niezapomniana. Wystrój świątyni uzupełniają rożne detale, bębny zdobyte pod Chocimiem, oryginalny żyrandol w kształcie łodzi czy przepiękna ambona...
   Oczywiście w Wilnie jest wiele, wiele więcej do obejrzenia. Kościoły rożnych wyznań, muzea, stara baszta zamku Giedymina, wieża telewizyjna... Proponuje obejrzeć osobiście i samemu wybrać najpiękniejsze i najciekawsze miejsca.
   Zdecydowanie polecam odwiedzenie jednej z wielu restauracji mającej w ofercie tradycyjne litewskie potrawy. Przede wszystkim polecam cepeliny (na Suwalszczyźnie zwane kartaczami). Są to duże pyzy ziemniaczane z nadzieniem mięsnym lub mięsno-warzywnym. Inną wspaniałą potrawa jest chłodnik litewski, zupa mogąca się trochę kojarzyć z naszą botwinką, ale to tylko pozory. Chłodnik z buraków, kwaśnego mleka z dodatkiem gotowanych ziemniaków i bóg wie czego jeszcze, podany na zimno w gorący letni dzień jest... tego się nie da opisać. Poza tym można spróbować kałdunów, babki ziemniaczanej i wielu innych potraw.
    W klepie warto kupić litewski kindziuk (uwaga - są różne rodzaje) oraz słynna nalewkę 999 na 27 leczniczych ziołach. Poza tym miody pitne i nalewki miodowe oraz kwas chlebowy.
   Wilno jest częścią naszej historii, pięknym miastem wartym odwiedzenia. Dobry przewodnik potrafi pokazać jak zazębia się historia Litwy i Polski. Czasem warto poznać trochę inny punkt widzenia niż uczono nas w szkole. Taka krótka wycieczka na pewno będzie zachęta do kolejnych wizyt, jeżeli nie w samym Wilnie to być może w innych miastach.




niedziela, 23 czerwca 2013

Paryż od kuchni

    Kolejny odcinek opowieści paryskich dotyczyć będzie kuchni. Kuchnia francuska uchodzi za jedną z najlepszych na świecie. Myślę, ze zwiedzając Paryż warto skosztować kuchni lokalnej, a nie tylko Big Maca.
   Każdy ma swoje przyzwyczajenia żywieniowe, ja zwiedzając preferuję 3-4 posiłki dziennie. Rano, najlepiej w hotelu śniadanie. Lekki lunch koło południa. Wczesnym wieczorem obiadokolacja i drobna przegryzka na kolację. Zależnie od okoliczności możliwości zdarza się pominąć lunch lub kolację...
   Śniadanie - pierwszy zastrzyk energii. We Francji najczęściej podawane jest w hotelach tak zwane śniadanie kontynentalne. Raczej skromne - zazwyczaj jest to croissant (rogalik z ciasta francuskiego, lekki, miękki i wilgotny, lekko tłustawy), czasem bagietka, dżemik, kawa lub herbata, sok. Dla lubiących obfite śniadania polecam zjedzenie śniadania w jednej z wielu wszechobecnych w Paryżu knajpek.
   W ramach szybkiego lunchu korzystaliśmy z... kanapek. W wielu miejscach można kupić kanapki, kanapki zapiekane, panini, francuskie tosty czy hot-dogi. O kanapkach mówić nie muszę, kanapki zapiekane (długa bułka z wkładem zazwyczaj wędliną, serem, warzywami sosem podgrzana w całości - np. w Subway'u) i panini (taka kanapka zapiekana i ściśnięta w grillu elektrycznym, po zapieczeniu płaska) są również dość popularne, ale francuskie tosty i hot-dogi są już rzadsze... Tost francuski to chleb namoczony w jajku (czasem również w mleku lub śmietanie) i usmażony, w wersji "na wynos" pomiędzy tostami jest smaczna wkładka "wkładka". Francuski "hot-dog" (chyba tak to nazwać) to z kolei długa nacięta z wierzchu wzdłuż bułka, w nacięcie włożone są parówki (zazwyczaj dwie, jedna jest za krótka na cała bułkę) polana beszamelem i zapieczona. Występują wersie z innymi wkładkami np. kurczak. Zapewniam, ze jedna taka kanapka, najlepiej ciepła jest w stanie zapełnić skutecznie żołądek...
   Obiadokolacja daje nam większe pole do popisu jeżeli chodzi o degustację francuskich potraw. Ale zwiedzając paryskie bistra, bary i restauracje możemy spotkać kuchnie całego świata - od prozaicznych barów sushi, restauracji chińskich czy japońskich, aż po egzotyczne kuchnie arabskie i afrykańskie. Jest to na pewno wielka pokusa i warto tam zajrzeć, ale jeżeli jesteśmy w Paryżu krotko lepiej skupić się na kuchni lokalnej.
   We paryskich knajpkach najłatwiej znaleźć w karcie... stek z frytkami. Może mało francuskie ale często spotykane, choć z drugiej strony stek z pieprzem... Jednak jedną ze specjalności francuskich spotykanych w prawie wszystkich restauracjach i bistrach jest omlet. Omlet we wszelkich odmianach. Mniej lub bardzie wysmażony, czysty bądź z dodatkami warzywnymi, mięsnymi czy z owoców morza... do wyboru, do koloru, do smaku...
   Innym francuskim daniem (może trochę mniej znanym) jest quiche, czyli... tarta, specyficzna tarta. Quiche jest tartą wytrawną z nadzieniem warzywnym z dodatkami mięsa lub owoców morza. To co odróżnia quiche od zwykłej tarty to wypełnienie z jajek i śmietany. Ja na przykład próbowałem quiche z tuńczykiem, mnie smakował... Polecam.
   Francuskim przysmakiem jest również foie gras. Można określić to jako pasztet z przetłuszczonych gęsich wątróbek. Można kupić w większości sklepów spożywczych, ale uwaga... jest wiele rodzajów puszek z napisem "foie gras". Czasem jest to pasztet zawierający tylko dodatek foie gras - najlepiej przejrzeć etykietę.
W restauracjach najczęściej foie gras jest podawany jako przystawka, zazwyczaj z dodatkiem sałaty i grzanką. Delikatność smaku - tego trzeba spróbować...
   Posiłek warto zakończyć deserem. Dla mnie najbardziej francuski jest creme brulee. Rodzaj kremu lub budyniu na bazie jaj i śmietany zazwyczaj o smaku waniliowym (są również odmiany innych smaków, np. czekolada). Na wierzchu kremu znajduje się skarmelizowany cukier. esencja smaku powstaje gdy je się jednocześnie krem z krucha warstwą stopionego cukru.
   Potraw kuchni francuskiej jest bardzo wiele... Bardzo typowe są owoce morza - małże pod wieloma postaciami. Szczególnie polecam smażone przegrzebki, np. z dodatkiem ziemniaczanego puree. Z innych dań, dla nas bardziej tradycyjnych mogę zaproponować pieczona pierś kaczą, często podawaną z sosem i zapiekanymi ziemniakami z beszamelem.
   Wymieniać można jeszcze długo, ja opisałem potrawy z którymi zetknąłem się niejako bezpośrednio. Typowo francuskich dań jest wiele; ratatouille - potrawka warzywna, bouiilabaisse - zupa rybna z różnych gatunków ryb, tarte tatin - "odwrotna" tarta z jabłkami, coq a vin - kurczak (kogut) w winie i wiele, wiele innych. Możliwości konsumpcyjne może nam ograniczyć tylko czas i/lub portfel.
   Warto czytać menu - najlepiej zaopatrzyć się w mały słownik (jeszcze lepiej aplikację w telefonie), menu często jest również w języku angielskim, a w razie niejasności możemy zapytać kelnera (tutaj znajomość języka przynajmniej angielskiego wymagana) - na pewno dostaniemy wyjaśnienia. W pobliżu hotelu w którym mieszkałem mogę polecić Le Bistro Melrose na placu Clichy.
   I na koniec jeszcze jedna uwaga techniczna.... Można zamawiać zestawy potraw (menu) lub komponować zestawy (a la carte). Pierwsze rozwiązanie jest tańsze - restauracja proponuje za konkretną cenę zestaw potraw: przystawkę, danie główne, deser które wybieramy z podanej listy. Zazwyczaj w restauracji są zaproponowane meny w różnych cenach (tańsze, droższe) z różnymi zestawami potraw. Po prostu za określona cenę mamy mniejszy wybór. Możemy również wybrać dowolne potrawy z całego meny (tańszy deser, droższa przystawka) komponując sobie dowolny posiłek. Tajemnica polega na tym, że cena za zaproponowane menu jest zazwyczaj niższa niż suma cen poszczególnych potraw.
   Zachęcam do eksperymentów kulinarnych, Paryż jest na to idealnym miejscem.


wtorek, 4 czerwca 2013

Pięć dni w Paryżu

Dziś opis mojego zwiedzania Paryża.
Może będzie inspiracja dla innych...
Nasza wycieczka miała miejsce pod koniec kwietnia...

Dzień pierwszy - pierwsze wrażenia
   Lot spokojny i pierwsze wrażenia pozytywne - wydaje mi się, że w samolotach Ryanair jest ciut więcej miejsca na nogi niż w Wizzair. Na lotnisku bez szału, ale problemów brak, zaraz po wyjściu ze strefy przylotów punkt sprzedaży biletów na autobus do Paryża. Żeby nie było problemów kupiliśmy od razu bilety powrotne (16Euro/os/w jedna stronę). Czas jazdy ok. 1 godzina i 15 minut. W Paryżu przystanek jest na Porte Maillot. Tam do stacji metra i do hotelu...
   Tu mała dygresja na temat metra: stacje metra są różnie oznaczone i nie zawsze  widoczne z daleka, najlepiej zapytać (można po angielsku); druga sprawa bilety - cena biletu to 1,70Euro, taniej w karnetach 10-cio przejazdowych (13,30Euro) lub Paris Visite (cen różne w zależności od okresu ważności).
   Ze stacji Rome do hotelu tylko dwa kroki (no może pięć). Po załatwieniu formalności i rozlokowaniu się w pokojach nadszedł czas na pierwszy spacer po Paryżu. Niedaleko jest bazylika Sacre Coeur. Cztery przystanki metrem (do stacji Anvers) i... spacer pod górę na której położona jest świątynia. Widok na bazylikę jest piękny.
Wnętrz opisywać nie będę - to trzeba zobaczyć, a wychodząc z kościoła widzimy panoramę Paryża.
  Po wyjściu z bazyliki Sacre Coeur skręcamy w prawo i po chwili jesteśmy w centrum Montmartre, na Place du Tertre gdzie swoje prace rozłożyli paryscy malarze. Chyba najbardziej znana galeria malarstwa na świeżym powietrzu. Najlepsze miejsce na zakup pamiątki z Paryża. Ceny niestety są również paryskie - zakup małego obrazka to wydatek ok. 25Euro. A jest w czym wybierać... różne style malarstwa, rożne techniki i różna tematyka....
Po zakupach warto wypić kawę i/lub zjeść coś w wieeeelu okolicznych knajpkach. Już posileni idziemy w kierunku Rue Lepic. Mijając "Kawiarnię dwóch młynków" (Cafe des 2 Moulins - miejsce pracy bohaterki filmu Amelia, dla chętnych - można znaleźć więcej miejsc związanych z tym filmem) dochodzimy do Bouleward de Clichy zaraz obok Moulin Rouge. Cóż, ceny przedstawień raczej dla osób z zasobnym portfelem - bilety zaczynaja się od ok. 100Euro. I tak dzień podróży, dzień pierwszy dobiegł końca. 

Dzień drugi - Paryż pełną gębą
   Na ten dzień zaplanowaliśmy zwiedzanie miasta. Metrem na stację Cite (Ile de la Cite - najsłynniejsza wyspa Paryża) i piechotką w kierunku Sainte Chapelle. Bilecik 8,50Euro od osoby, ale warto... Kaplica dolna i kaplica główna - obie robią wrażenie (szczególnie główna z ogromnymi witrażami). Kilka kroków dalej, w drugim końcu wyspy jest katedra Notre Dame. Wejście jest... darmowe (kilka/kilkanaście minut stania w kolejce), a jest co oglądać... to po prostu trzeba zobaczyć. Dopłacić trzeba za zwiedzania skarbca i wejście na wieżę. Monumentalność budowli robi wrażenie...
   Następnie spacerkiem przeszliśmy w okolice Centrum Pompidou, a dalej w kierunku stacji Chatelet i metrem do dzielnicy La Defence. Tam w zasadzie nic nie ma do zwiedzania... Można podziwiać nowoczesna dzielnicę, biura, sklepy... ale jakie. Najbardziej spektakularny jest Wieli Łuk zamykający linię prowadząca z Luwru przez Pola Elizejskie  i Łuk Tryumfalny - główną linię miasta prowadzącą od wczesnego średniowiecza, przez czasy napoleońskie do nowoczesnego Paryża. Dalej nasz spacer prowadził żółtą linia metra (nr 1) do Champ Elisees. Wysiedliśmy w połowie ulicy i piechotką doszliśmy do Łuku Tryumfalnego na Palcu Charles de Gaulle. Budowla potężna, chętni mogą wejść na górę Łuku i podziwiać panoramę miasta. Duże wrażenie robi rondo na placu wokół Łuku gdzie zbiega się 12 ulic, na oko jest 8 pasów ruchu (na oko bo całe rondo wykonane jest z kostki i nie ma wymalowanych pasów). Jeszcze tylko obiadokolacja i tradycyjnie wieczorem ustalenie planu na dzień następny.

Dzień trzeci - esencja Paryża
   Plan na ten dzień był prosty - wieża Eiffel'a i Luwr... łatwo napisać...
   Zaczynamy tradycyjnie, metrem do Trocadero. Ze stacji wychodzimy na Esplanade du Trocadero pomiędzy dwoma bliźniaczymi gmachami (znajdują się w nich muzea, miedzy innymi marynistyczne). Przed nami ogrody Trocadero i po drugiej stronie Sekwany... Tour Eiffel. O poranku wygląda... 
   Spacerkiem przez most podchodzimy do wieży. W podporach znajdują się wejścia i kasy biletowe. Trzeba zwrócić uwagę w jakiej kolejce stajemy, są wejścia grupowe i indywidualne, do wind i na schody. My wybraliśmy windę (14,50Euro). Kolejka idzie dość szybko, winda też się nie wlecze... przesiadka na drugim poziomie do drugiej winy i na szczyt... jeszcze tylko kilka schodków na taras i widok zapiera dech w piersiach. Dla osób z lekiem wysokości jest punkt widokowy obudowany z oknami gdzie również można podziwiać panoramę miasta w bezpieczniejszy sposób. Wracając na dól warto obejrzeć II i I poziom wieży gdzie mamy sklepiki z pamiątkami i restaurację. Po wyjściu z wieży spacerkiem przeszliśmy przez Pola Marsowe i metrem do Luwru.
   Ze stacji Palais Royal - Musee du Louvre przechodzimy do podziemnego centrum handlowego i dalej... do wejścia do muzeum. Bilet kosztuje 11Euro i są to bardzo dobrze wydane pieniądze. Muzeum jest ooooogromne, jedno z największych w Europie i zapewne na świecie. Trzeba się dobrze zastanowić co chcemy zobaczyć... My zaplanowaliśmy duży rozrzut, chronologicznie: kodeks Hammurabiego, Nike z Samotraki, Wenus z Milo, obrazy Vermeera i malarstwo francuskie ale przede wszystkim Mona Lisa Leonarda. Poza tym wiele innych arcydzieł po drodze. Tego nie da się opisać prostymi słowy... Mała dygresja - na prawdę warto poświecić trochę czasu, żeby zaplanować zwiedzanie muzeum. Co chcemy zobaczyć i gdzie tego szukać. Zaoszczędzi to nam bezsensownego latania po salach muzealnych. Jeżeli chcemy obejrzeć dużo eksponatów warto poświęcić na zwiedzanie co najmniej cały dzień lub nawet kilka dni.
Na ten dzień dosyć...

Dzień czwarty - po królewsku
   Na ten dzień zaplanowaliśmy Wersal. Tym razem podróż nieco dłuższa. Najpierw metro, a potem RER (pociąg podmiejski) linia C. Nasza przesiadka wypadła na stacji Invalides. Cena biletu ok. 4,50Euro. Linia C jest dość rozgałęziona... dodatkowo są dwie stacje o nazwie Versailles - my jedziemy na Versailles Rive Gauche - Chateau de Versailles. Bez strachu, pociągi są oznaczone, wystarczy troszkę uważać. Stacji nie przejedziemy - jest to stacja końcowa.
   Bilety do zamku najlepiej kupić... nie w kasie zamku, ale na przeciw dworca w biurze turystycznym. Informacja jest na dworcu. Za 15Euro można pozwiedzać Pałac i ogrody (za dodatkową opłatą dochodzi jeszcze Trianon), a nam udało się jeszcze promocyjnie załapać na wejście poza kolejnością. Sympatyczna Pani z biura zaprowadziła nas (i kilkoro innych turystów) do wejścia dla grup. Po chwili z audio-przewodnikami w języku polskim byliśmy w środku - dalej na własna rękę. Jest co zwiedzać, przepych pełna gębą. Warto uważnie słuchać przewodnika, poza opisem wnętrz również historyczne opowieści, pojawiają się również polskie wątki... Do zwiedzania ogrodów potrzebna jest dobra pogoda i pora roku - późna wiosna i lato będzie najlepsze. My niestety zastaliśmy ogrody w pełni prac jeszcze tydzień czy dwa i byłoby pięknie... Ci którzy chcą dokładniej zwiedzić kompleks pałacowy (poza pałacem również ogrody, Trianon itd) powinni pojechać wczesnym rankiem i... powiem tyle, kompleks pałacowy wraz z ogrodami to 800 hektarów...

   Po zwiedzeniu Wersalu, nieco już zmęczeni wycieczką postanowiliśmy biernie pozwiedzać Paryż. tym razem od strony Sekwany. Dojechaliśmy do Wieży Eiffel'a i przesiedliśmy się do batobusu (jedna z wielu linii  stateczków wycieczkowych pływających w kółko po Sekwanie. Za 15Euro (bilet jednodniowy) można podziwiać miasto od strony rzeki, szczególnie Ile de la Cite wygląda wspaniale... 
   Na sam koniec dnia i zbliżający się koniec wycieczki kolacja w Bistro Melrose na Place de Clichy.

Dzień piąty - ostatni
   Będziemy żegnać Paryż. Po śniadaniu, spakowaniu się i oddaniu pokoi zostało na sporo czasu do wyjazdu. Spacerkiem poszliśmy na Montmartre po drodze zaglądając na Plac Pigalle. W drodze na Place du Tertre (ostanie pamiątki)
podziwialiśmy otwarte rano sklepy i delikatesy spożywcze. Widok stoiska z owocami morza wystawionymi na ulice robi wrażenie, Stoiska z serami przyciągają wzrok i nos... Gdzieniegdzie wstydliwie wciśnięty markecik z pakowanymi vacuum cerami i wędlinami... 
   Po ostatnim spacerze odbieramy bagaże z hotelu i znaną nam już drogą na lotnisko i do domu...

A w następnym odcinku - Paryż od kuchni, czyli co zjeść poza McDonaldem.




piątek, 24 maja 2013

Zaczynamy od Paryża

   Kilka dni temu rozmawiałem ze znajomym. Wymienialiśmy uwagi o naszych krótkich podróżach urlopowych. Znajomy pokazał bloga osób podróżujących po dalekim świecie - Tybet, Azja. Nagle wypalił:
- Słuchaj, napisz bloga.
- Daj spokój, moje wycieczki nie są tak spektakularne...
- Ale o tamtych podróżach ludzie tylko czytają, a z twojego bloga mogliby czerpać przydatne informacje.
Tak wiec decyzja zapadła...
Ale znajomy zapłaci za to swoja cenę... będzie musiał dorzucić do tego bloga słów kilka o swoich podróżach (tak obiecał).

A na razie zaczynamy - wycieczka do Paryża.
Na początek przygotowania i wyjazd (także powrót).
   Oczywiście nie będę opisywał tutaj wycieczki organizowanej przez biura podróży, tam nie ma co w zasadzie pisać. Wypieramy biuro, termin, dokonujemy wpłaty i... i już.Wszystko załatwione, na więcej rzeczy nie mamy bardzo wpływu.
   Wstępujemy na inny poziom - organizujemy wyjazd sami, niedługi - 5 dni.
   Co musimy mieć na początek? Wbrew pozorom niedużo: chęci, podstawowa (przynajmniej) znajomość języka angielskiego i trochę kasy (też nie tak dużo).
Chęci - jednak trzeba przed wyjazdem trochę popracować.
Język - na naszej wycieczce ni ma tłumacza, a język polski nie jest zbyt popularny na świecie. Najlepsza byłaby znajomość języka kraju do którego jedziemy (tu akurat francuski), ale w większości wypadków angielski wystarczy - mnie wystarczył.
Pieniądze - tak, drażliwy temat. Ilość potrzebnych pieniędzy zależy od tego czego oczekujemy od hotelu, transportu, wyżywienia i oczywiście od długości pobytu. Ja zakładam minimalizacje kosztów, ale bez przesady, na jakieś minimum komfortu w podroży człowiek jednak zasługuje.
   My pojechaliśmy w szóstkę.
   Optymalnym dla nas czasem była 5-cio dniowa wycieczka w drugiej połowie kwietnia. Dokładne ustalenie terminu zaczęliśmy od... znalezienia odpowiednich lotów do Paryża i z powrotem. Nam najbardziej pasowały loty z Warszawy (niestety Modlin nie zadziałał) na lotnisko Paryż - Beauvais. Jest to lotnisko ok. 85km od Paryża obsługujące tanie linie lotnicze. Lot w obie strony liniami Ryanair kosztował nieco ponad 300zł od osoby. Cena biletów nie jest wysoka, a może być jeszcze niższa - wszystko zależy od terminów, promocji i miejsca wylotu z Polski. Trzeba szukać. Musimy tylko pamiętać o kosztach dojazdu na lotnisko. Jak dla mnie 150km samochodem do Warszawy (drugie tyle powrót) + 80zł za parkowanie na Krakowskiej - na pewno taniej niż parking na samym lotnisku. Z kolei we Francji z lotniska Beavais do Paryża (Porte Maillot) kursują specjalne autobusy - 13Euro. Kursy autobusów dopasowane są do poszczególnych lotów, tak na lotnisku jak i w Paryżu. Najlepiej kupując bilet do Paryża (kasa na lotnisku) kupić od razu powrotny.
   Kolejnym etapem było poszukiwanie hotelu. My znaleźliśmy hotel (Cabourg) w cenie ok. 30Euro od osoby za dobę. Trzy dwuosobowe pokoje z łazienkami, 10min piechotką od Montmartre i bazyliki Sacrę Coeur. Hotel bez szału, ale czysty, ze śniadaniami kontynentalnymi (za 6Euro), łazienki mogłyby być większe. Ogólnie pozytywnie. Polecam booking.com i podobne strony. Poza tym warto sprawdzić położenie hotelu na mapie, sprawdzić zdjęcia okolicy na googlach i poczytać dostępne opinie. W przypadku pokojów wieloosobowych warto sprawdzić rodzaj łóżek (double, twin). Opcją może być wynajęcie tzw. apartamentu wieloosobowego - mieszkania z kilkoma miejscami do spania. Przy większej ilości osób może być opłacalne. Ale to już jak kto lubi...
   Następnym etapem były przygotowania merytoryczne - co właściwie chcemy w Paryżu zobaczyć. Zapewniam, na miejscu nie warto na to tracić czasu. Warto kupić jakiś papierowy przewodnik z mapą miasta, ale największym źródłem informacji jest internet. Na przykład fora turystyczne i właśnie blogi. Poza tym muzea maja swoje serwisy internetowe - tu znajdziemy informacje o aktualnych godzinach otwarcia, cenach biletów, wystawach okresowych itp.
   Po Paryżu najlepiej poruszać się metrem - warto zajrzeć na stronę www.ratp.fr (dostępna w kilku językach niestety nie po polsku), są tam najaktualniejsze plany komunikacji miejskiej. Dla chętnych można poszukać aplikację 'ratp' na smartfona. Metro dojeżdża do większości atrakcji turystycznych miasta, do Luwru wchodzimy ze stacji metra bez wychodzenia na powierzchnię. Jeden przejazd kosztuje 1,70Euro, możnateż kupić Paris Metro Pass 1 do 5 dni bez limitu przejazdów, ale ja proponuję kupować karnety 10-cio przejazdowe - jeden bilet kosztuje ok. 1,33Euro.

   I wracamy do pieniędzy. Jak obliczyć potrzebna ilość euro - trzeba sumować wydatki pewne (hotel, bilety wstępu) i koszty orientacyjne (wyżywienie, dojazdy, pamiątki i inne rozrywki). A jak te koszt znaleźć - hotel z rezerwacji, a pozostałe koszty z internetu - strony muzeów i instytucji, fora i blogi. Ja proponuje liczyć 30-50Euro dziennie na osobę. Można oszczędniej, można bardziej rozrzutnie, w zasadzie górna granica nie jest ogranoczona... wszystko zależy od możliwości i chęci. 

   Moja propozycja zwiedzania Paryża w następnym odcinku...

         Zapraszam